Trochę nadziei, więcej strachu

Tusk chce fortyfikować granicę z Rosją i Białorusią, PiS-owcy drwią, że robi to, co obśmiewał i krytykował u nich, wojskowi radzą i pytają, a co z granicą z Ukrainą. Nie chciałabym być teraz Tuskiem. Mało, że wewnątrz PiS jątrzy i jątrzyć nie przestanie, póki nie dostanie dobrze po tyłku, to sąsiedzi mili, czyli Putin z Łukaszenką robią wszystko, żebyśmy nie zaznali spokoju. Infiltrują, drażnią, destabilizują, grożą. Cóż, prawda jest taka, że Tusk z przyległościami głosowali przeciwko murowi na granicy z Białorusią, bo mieli świadomość, że PiS sprawę schrzani, co też się stało. Mimo wydanych milionów płot można sforsować w ciągu pięciu minut przy pomocy tak prostych urządzeń jak lewarek samochodowy. Prawdę mówiąc, nie wiadomo, czy i zapowiadane fortyfikacje się sprawdzą, może tylko okrutnych push-backów byłoby mniej. Bo ciągle są i Tusk za to potężne obrywa. Wojskowi mówią, że ważniejsza od granicznych fortyfikacji jest obrona powietrzna, bo Rosja pokazała już na Ukrainie, jakie straty można spowodować rakietami dalekiego zasięgu. Poddają też pod rozwagę sytuację, że Ukraina przegrywa wojnę i Rosja wkracza do Polski przez polsko-ukraińską granicę. Byłoby wtedy jak z francuską linią Maginota. Dopiero teraz okazuje się, że tak naprawdę jesteśmy bezbronni. Cudowny sprzęt wyczarowany przez PiS dopiero ma nadejść, cudownych samolotów nie ma kto pilotować, cudowne lotnisko do przewozu sojuszniczego sprzętu można kilkoma rakietami unieszkodliwić, a obecne u nas NATO-owskie zastępy nie porażają liczebnością. Do tego przeprowadzona przez IBRIS na zlecenie Radia ZET ankieta wskazuje, że młodzież nie garnie się do obrony ojczyzny, że zwyczajnie wolałaby dać nogę. Tak, wiem, to z mojej strony typowe „nie znam się, to się wypowiem”, bo faktycznie mogę bazować tylko na szczątkowych doniesieniach medialnych, dalekich zapewne od danych, jakimi dysponuje sztab armii, ale ton wypowiedzi Tuska bardzo mnie zaniepokoił, a świadomość, że na czele wojska stoi Duda i specjalista od terytorialsów generał Kukuła, nie uspokaja. Prócz fortyfikowania granic zapowiada Tusk komisję do badania rosyjskich wpływów. Zupełnie inną niż ta PiS-owska. Złożoną z ekspertów i pracującą w zaciszu gabinetu, bez kamer. Nie wszystkim się ten pomysł podoba, bo miałby podobno dzielić Polaków, a dialogu i spokoju nam potrzeba. Nie bardzo rozumiem tego typu argumenty, przecież każdemu Polakowi powinno zależeć, żeby wytypować i wyeliminować działających na szkodę Polski agentów. Obcych i rodzimych. Politycy PiS podchodzą do pomysłu Tuska krytycznie, bo oceniają go według siebie, czyli że będzie nagonką na nich, tak jak ta ich komisja miała być nagonką na Tuska i jego najbliższe otoczenie. Cóż, nie spodziewam się fajerwerków. Moim zdaniem, więcej u nas pożytecznych idiotów niż prawdziwych agentów Putina, jednak i pożyteczny idiota może poważne szkody poczynić. Dobrze, żeby to zrozumiał, choć wielkiej nadziei nie mam. Wystarczy posłuchać polityków PiS. Tyle „militariów” z mojej strony, głównie strachem podszytych, ale i odrobiną nadziei, że może jednak to tylko retoryka wyborcza. Oby.

Jeszcze o krzyżach, i nie tylko

Słuchając PiS-owców, a pana prezesa szczególnie, można by pomyśleć, że Trzaskowski faktycznie prowadzi wojnę religijną, że nakazał zniszczyć kościoły i zabronił wyznawania religii katolickiej. Ba, czyni z wiernych zwierzęta, bo odbiera im wiarę w posiadanie duszy, która czyni ich nieśmiertelnymi, i w wyjątkowość stworzenia przez Boga na jego obraz i podobieństwo. Można by pomyśleć, że wracamy do czasów rzymskich, do prześladowania pierwszych chrześcijan. Trochę umiaru, panie Kaczyński. Sam Jezus mówił, a św. Mateusz w swojej ewangelii przytoczył jego słowa, że cesarzowi należy się, co cesarskie, Bogu, co boskie. I nawet jeśli nie przyjmiemy tego jako prostej wskazówki rozdzielenia państwa od Kościoła, to – według abpa Wojciecha Polaka – zasada ta przypomina również wciąż aktualną przestrogę, by cezar wystrzegał się instrumentalizowania Boga, nie zawłaszczał go do własnych doraźnych celów i potrzeb. Cóż, cezarem pan Kaczyński nie jest, choć pewnie tak się czuje. Brednie o wojnie religijnej i zrównywaniu wiernych ze zwierzętami mają cel stricte polityczny – poruszyć Polaków-katolików i nakłonić ich do odwrócenia się od kandydujących do europarlamentu polityków Platformy, której Trzaskowski jest wiceprezesem. Oczywiście tych Polaków-katolików, którzy uwierzą, że ma Trzaskowski moc odbierania im duszy i podobieństwa do Stwórcy. Ale mało tego, wprowadził ten Trzaskowski obowiązek zwracania się przez urzędników magistratu do osób niebinarnych i transpłciowych w sposób, w jaki sobie życzą. Tu oburzeniu PiS-owców i im podobnych na propagowanie przychodzących z Zachodu „zboczeń” towarzyszy często ośmieszanie takich osób. Pan prezes z lubością powtarza swój „żart” o byciu przed południem kobietą, a po południu mężczyzną. Żałosne to i głupie, ale charakterystyczne dla podobnych prezesowi ludzi. Zasklepieni w swojej bańce widzą tylko „piłowanie katolików”, mimo że warszawski ratusz wspiera renowacje kościołów i katolickie organizacje charytatywne, ale już ludzie LGBT, dobijający się latami o zauważenie ich i uznanie za godnych posiadania praw należnych wszystkim innym obywatelom, nie zasługują na ich empatię. A to cechy wschodnich autorytaryzmów i jako takie chluby „szczycących” się nimi osobom nie przynoszą. Szczególnie w kraju mającym pretensje do europejskości. I tyle.

Dyskryminator Trzaskowski?

W ramach walki z dyskryminacją na tle między innymi wyznania kazał Trzaskowski wyprowadzić krzyże z urzędów. Prawdziwi Polacy-katolicy z PiS i Suwerennej Polski podnieśli wrzask. Odwołują się do konstytucji, która zapewnia wolność wyznania, i wybierają się do prokuratury. Hola, mili panowie, hola. W konstytucji jest też napisane, że jest Polska państwem świeckim, a to oznacza, że nie powinno się w państwowych urzędach epatować symbolami religijnymi. Tym bardziej, że wolność wyznania nie obejmuje tylko wyznawanej przez was religii, której symbolem jest krzyż. Cóż, że Polska jest waszym zdaniem katolicka, miejscem symboli religijnych jest świątynia i nikt nie zabrania wam oddawać tam czci waszemu Bogu. To jest ta wolność wyznania, o której stanowi konstytucja. Do tego na równi z każdym innym obecnym w Polsce wyznaniem. W państwowym urzędzie jest miejsce tylko i wyłącznie dla państwowych symboli. Krzyż w urzędzie to nieporozumienie, tam się czci Bogu nie oddaje. Po co miałby zatem tam wisieć? Na dobrą sprawę krzyże w urzędach, a szczególnie w sejmie, to świętokradztwo. Przecież to, co się pod tymi krzyżami czasami wyprawia, woła o pomstę do nieba. I to głównie przy udziale tych, którzy tak ostentacyjnie upominają się o krzyż. Bo ci prawdziwi Polacy-katolicy z PiS czy Suwerennej Polski nie są bynajmniej wzorem chrześcijańskich cnót. Nie będę im wypominać zdrad małżeńskich, znęcania się nad żoną, rozwodów, nawet kościelnych po latach małżeństwa i trójce urodzonych w nim dzieci, wystarczy sianie nienawiści i występki przeciw ósmemu przykazaniu, które zakazuje fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu. W sprawie odzywa się również Kościół, że decyzja Trzaskowskiego napełnia ich smutkiem, że dzieli Trzaskowski Polaków, a w trudnym czasie jedności nam trzeba, że neutralność religijna nie może prowadzić do dyskryminacji osób wierzących. Czy naprawdę osoba wierząca poczuje się dyskryminowana brakiem krzyża w urzędzie, do którego przyszła załatwiać na przykład sprawę podatku od nieruchomości? Czy pierwszą rzeczą, jaką tam zrobi, będzie się po ścianach za krzyżem rozglądać? Litości! Że dzieli Trzaskowski Polaków? No, nie wiem. Według mnie, bardziej już podzielić się ich nie da. Zresztą, decyzja Trzaskowskiego obowiązywać będzie tylko w Warszawie. Chyba że inni włodarze miast też się odważą. I tyle.

Zamach, spot, afera

Gdyby nie zamach na Fico spot Koalicji Obywatelskiej z trupimi czaszkami przeszedłby pewnie bez echa. Ten i ów by się skrzywił, ten i ów wzruszył ramionami. Nie takie numery widzieliśmy. Tym bardziej, że PiS zaraz się po swojemu odwinęło i wyszło na zero. Kończący spot okrzyk Tuska, że PiS to „płatni zdrajcy, pachołki Rosji” wybrzmiał z sejmowej mównicy wcześniej, ale dopiero teraz oburzył swoją ostrością. Teraz, po zamachu na Fico. Występuje pan marszałek Hołownia i nawołuje do opamiętania. Jakże słusznie i odpowiedzialnie. Tylko nie mogę pozbyć się wrażenia, że nie całkiem bezinteresownie. Wszak to oni z Kosiniakiem-Kamyszem są tymi trzecimi, którzy nieskalani okładaniem się tkwią między młotem (PiS) i kowadłem (KO) jako alternatywa. Ale może czepiam się i doszukuję podtekstów, bo zwyczajnie nie przepadam za panem Hołownią. Nie miałabym za złe dziennikarzom, którzy też zwracają uwagę na ostry wydźwięk spotu KO, tym bardziej że zbiegł się w czasie z zamachem na słowackiego premiera i uzmysłowił niebezpieczeństwo, jakie kryje w sobie nakręcanie emocji. Nie miałabym, gdyby oni również nie uczestniczyli w tym nakręcaniu, a reagowali dopiero wtedy, kiedy sprawy wymykają się spod kontroli. Co tu gadać, wszyscy uczestniczymy w tym nakręcaniu. Prócz tych oczywiście, których interesuje tylko własny tyłek. Że mobilizacja elektoratów przed czerwcowymi wyborami wkracza na niebezpieczny poziom? To prawda, ale przyznać trzeba, że PiS z prezesem na czele utrzymuje taki poziom od dawna. Jakoś przywykliśmy do tego i nie słyszałam, żeby ktoś oburzał się, że ciężkie i zmyślone do tego zarzuty wobec Tuska mogą narazić go na zamach. Pewnie, odpłacanie im taką samą, choć opartą na prawdzie bronią, nie jest najlepszym pomysłem. Ale jaki ma w końcu być ten Tusk? Jezusowaty, nadstawiający drugi policzek? Ale wtedy obrywał, że pozwala Kaczyńskiemu jeździć po sobie i nie reaguje. Trudno utrzymać nerwy na wodzy, kiedy prezes raz po raz używa ciężkiej artylerii typu zdrajca ojczyzny, niemiecki agent, samo zło i straszy niemal końcem świata pod jego rządami. Kiedyś się i Tuskowi uleje. Szkoda, że akurat teraz. A prawda jest taka, że od dawna, od zawsze właściwie, wisi nad politykami niebezpieczeństwo zamachu. W sumie nad każdą publiczną osobą. Padają jego ofiarami nawet Bogu ducha winni uczniowie, studenci, przechodnie, klienci galerii… Nie zawsze da się dociec, co roi się w głowie zamachowca. Nie żebym chciała usprawiedliwiać w ten sposób polityków Koalicji Obywatelskiej, w tym Tuska, który pewnie przyzwolił na ten spot. Bo zawsze lepiej nie dawać desperatom pretekstu. Tym bardziej że od Tuska i jego ludzi wymagamy więcej niż od sfory fałszywie ujadających PiS-owców. Ale nawet jeśli – na co mam nadzieję – wezmą sobie do serca płynącą zewsząd krytykę i nawoływanie do opamiętania – obawiam się, że po drugiej stronie spłynie to wszystko jak po gęsi, żeby nie było dosłownie. A po czerwcowych wyborach czekają nas długie, obfitujące w podobne emocje miesiące, bo przymiarki do fotela prezydenta po Dudzie też nieźle rozgrzeją atmosferę. Bo znów będą o wszystko. Matko kochana.

Fico i inni

Zagadkowy ten zamach na Roberta Fico. Dokonał go starszy człowiek kojarzony z prorosyjskimi ugrupowaniami, ale nie ostatnio, a przed kilkoma laty. Człowiek, który, będąc sam zaatakowany przez narkomana, zakładał organizacje propagujące walkę z przemocą. Człowiek, którego nawet najbliżsi nie podejrzewali o skłonność do przemocy. Podobno już ustalono, że atak miał podłoże polityczne, bo zamachowiec przyznał, że zamach szykował od miesiąca, bo nie zgadza się z polityką rządu Fico. Prawdę mówiąc, trudno pewnie było zgadzać się z tą polityką, bo Robert Fico pilnie podążał śladami Orbana i Kaczyńskiego, zaczynając podczas wyjazdowych obrad w Handlovej od przejęcia mediów jako pierwszego etapu przejęcia państwa. I podobnie jak Orban i Kaczyński nie oszczędzał opozycji, którą także wzorem obu wspomnianych panów, natychmiast oskarżono o mowę nienawiści, skutkiem której miał być ten zamach. Panowie Orban i Kaczyński mogli poczuć się niepewnie, a świat podniósł lament, że trzeba skończyć z mową nienawiści, która prowadzi do brutalizacji życia politycznego, a w skrajnych przypadkach do zamachów. Gadanie. Osobnicy typu Orban czy Kaczyński nigdy nie przestaną, a wywołana przez nich nienawiść będzie zarażać wszystkich uczestników życia politycznego, także ich zwolenników. Żeby było jasne, jestem ostatnią osobą, która popierałaby przemoc, w tym zamachy na życie polityków, nawet na tych, których serdecznie nie znoszę. W szczególności wobec tych, których serdecznie nie znoszę. Podczas rządów Kaczyńskiego poważnie martwiłam się, że ktoś nie wytrzyma i zrobi mu krzywdę. Albo komuś z jego biało-czerwonej drużyny. Zresztą, nadal się martwię, bo pan Kaczyński ostro sobie poczyna, jego drużyna kłamstwem i prowokacyjnymi oskarżeniami sięga kosmosu, a to, co zrobili z Polski, co teraz na jaw wychodzi, woła o pomstę do nieba. Ale nie wolno dopuścić do podobnej jak na Słowacji eskalacji nienawiści nie tylko dlatego, że może to przyczynić się do destabilizacji sytuacji w państwie, że może sprawić radość Putinowi, ale również dlatego, że mogą jeden z drugim stać się godnymi współczucia ofiarami. Po tym wszystkim, czego się dopuścili. Pamiętam, jak po zabójstwie w październiku 2010 Marka Rosiaka, pracownika biura poselskiego Janusza Wojciechowskiego, przez byłego członka Platformy Ryszarda Cybę, PiS wyprodukowało uchwałę przeciwko mowie nienawiści, powołując się jedynie na przypadki dowiedzione członkom Platformy. Sobie nie mieli nic do zarzucenia. Kiedy w listopadzie 2016 Nowoczesna chciała rozszerzenia odpowiedzialności karnej na mowę nienawiści, poseł Stanisław Pięta złożył w imieniu klubu PiS wniosek o odrzucenie projektu w pierwszym czytaniu, bo projekt jest zbędny, ideologiczny i w pewnym sensie zagrażający wolności słowa. Wcześniej projekt krytykował Ziobro, a Kaczyński jeszcze w maju zapowiedział, że PiS nie będzie zawracało sobie głowy mową nienawiści. Cóż, pan Fico podobno czuje się lepiej. Oby jak najszybciej wrócił do zdrowia. Niech się podobna sytuacja nigdy i nigdzie nie powtórzy. Bo to jednak zagrożenie dla demokracji, choć paradoksalnie w tym przypadku dotyczy osoby będącej zagrożeniem dla demokracji. I tyle.

Niepolitycznie o Fico

To jest najgorsze, co mogło się teraz wydarzyć. Robert Fico, postać bardzo nieciekawa, polityk prorosyjski, antyeuropejski, o autorytarnych zapędach, zostaje budzącą współczucie ofiarą zamachu. Zamachowiec zrobił przysługę wszystkim podobnym ruchom  i partiom w Europie przed wyborami do europarlamentu. I nieważne kim jest, nieważne, jakimi kierował się względami, najprawdopodobniej nie dowiemy się prawdy, bo śledztwo będą prowadzić podległe Fico służby. Rosja na przykład już doszukuje się śladu ukraińskiego, bo Fico nie chciał wspomagać Ukrainy. Nie potrafię ubolewać nad tą ofiarą, mogę sobie na to pozwolić, nie jestem politykiem. Jestem po prostu wściekła. Przemoc fizyczna jest oczywiście okropna i nieakceptowalna, również dlatego, że raz zaistniała, może szybko znaleźć naśladowcę, bo frustratów nie brakuje, szczególnie w tak gotującej się i podzielonej Europie. Podobne wydarzenie było tylko kwestią czasu. Kto i jak je wykorzysta, nietrudno przewidzieć. Włos mi się jeży na myśl, że… Dobra, ani słowa więcej.

Jak to z paktem migracyjnym było…

Ministrowie finansów państw unijnych we wtorek ostatecznie zatwierdzili pakt migracyjny. Pakt zawiera 10 tekstów legislacyjnych. Określa zasady postępowania z osobami próbującymi wjechać do UE bez zezwolenia, począwszy od sposobu sprawdzania, czy kwalifikują się do ochrony, po deportację, jeśli nie pozwolono by im na pobyt. Nowe przepisy mają też rozłożyć odpowiedzialność za zarządzanie migracją w Unii na wszystkie kraje członkowskie. Ma temu służyć mechanizm obowiązkowej solidarności, który zakłada rozlokowanie co roku co najmniej 30 tys. osób. Ma polegać na udzielaniu wsparcia krajom znajdującym się pod presją migracyjną przez pozostałe państwa członkowskie. Alternatywnie państwa unijne będą mogły zapłacić 20 tys. euro za każdą nieprzyjętą osobę lub wziąć udział w operacjach na granicach zewnętrznych UE. Przeciwko paktowi głosowały trzy kraje: Polska, Słowacja i Węgry. Minister finansów Andrzej Domański jeszcze przed wtorkowym głosowaniem powiedział dziennikarzom, że Polska będzie głosowała przeciwko paktowi, ponieważ rząd PiS „zepsuł w tych negocjacjach wszystko, co było do zepsucia” i ostateczne rozwiązania nie satysfakcjonują obecnych władz. Jak podkreślił, pakt nie bierze pod uwagę specyfiki państw graniczących z Ukrainą czy Białorusią, a także „nie uwzględnia w odpowiedni sposób relacji między odpowiedzialnością i solidarnością”. Premier Tusk też przypomniał w swoim wystąpieniu, że pakt migracyjny negocjowany był i schrzaniony przez Morawieckiego, stwierdzając jednocześnie, że jego, Tuska, rządowi udało się uzyskać w nim zapisy czyniące go „dużo mniej groźnym niż na początku”. Że przyjęty w obecnym kształcie daje Polsce możliwość uniknięcia negatywnych dla niej konsekwencji. Że Polska nie będzie musiała przyjmować migrantów, ani płacić z ich nieprzyjęcie, bo ma już u siebie uchodźców z Ukrainy, ale także migrantów z Białorusi. Że w związku z tym Polska będzie skutecznie egzekwowała wsparcie finansowe ze strony Unii. Że w istocie zostanie beneficjentem paktu. „To jest moje zadanie i ja wywiążę się z tego zadania” – obiecał na koniec. Bez wojny z Unią, ale w przyjaznym, choć twardym dialogu. Piszę to wszystko, bo nie mogłam zrozumieć, dlaczego – mimo takiej furtki dla nas – głosowaliśmy przeciwko paktowi? Teraz wydaje mi się, że na wszelki wypadek, bo sytuacja nie jest taka prosta, bo niby jest furtka, ale trzeba się dobrze napracować, żeby ją szerzej na swoją rację otworzyć, do tego, żeby strumień pieniędzy nią popłynął. A może głosowanie „za” zamknęłoby tę furtkę? Ale czy mam rację, czy tylko chciałabym ją mieć…  Daję to pod rozwagę tym, którzy tak lekko osądzają Tuska, że po PiS-owsku antymigracyjny. O ile pamiętam, podobnie w kampanii mówił, bodajże w Mińsku Mazowieckim, że jak się zostaje premierem, to nie jest się aktywistą humanitarnym czy migracyjnym, tylko jest się odpowiedzialnym za bezpieczeństwo, za szczelność granicy i terytorium. I tyle.

Biedaczyna Wąsik

Dla Macieja Wąsika tydzień zaczął się nieciekawie. W poniedziałek 13. maja Prokuratura Okręgowa w Warszawie wydała oświadczenie informujące o wszczęciu śledztwa w sprawie przekroczenia uprawnień przez Wąsika poprzez wywieranie wpływu na osoby decyzyjne w Komendzie Głównej Policji w celu udzielenia zgody na wykorzystanie śmigłowca Black Hawk w dniu 20 sierpnia 2023 roku. Pamiętacie – piknik z okazji 103. rocznicy bitwy pod Sarnową Górą, a właściwie kampania pana W., zerwana linia energetyczna, przewód spadający na samochody i uczestników pikniku, przelot nad ich głowami, wreszcie poważne uszkodzenie maszyny. Cóż, wychodzi na to, że ma Wąsik skłonności do przekraczania uprawnień. Z aferą gruntową, za którą razem z Kamińskim dostali wyrok, było podobnie. Też przekroczenie uprawnień, tyle że w produkcji fałszywek na potrzebę wrobienia Leppera w korupcję. Prezes zaprotestował oczywiście przeciw wszczęciu śledztwa, że to podła nagonka na uczciwego człowieka. Wiadomo, Wąsik to drugi kryształ w komplecie z Kamińskim. Szkoda, że nie dodał, że to – na przykład – Tusk pilotował Black Hawka i specjalnie Wąsikowi taki numer wykręcił, nie bacząc przy tym na bezpieczeństwo piknikujących ludzi, w tym matek z dziećmi. Że niemożliwe? A kto niedawno w Siedlcach opowiadał, że te 1,6 mld złotych, co je szwajcarska spółka Orlenu straciła na handlu z 25-letnim Chińczykiem, to wina rządu Tuska, bo ta ropa, co jej podobno miało nie być, ta ropa przypłynęła, tylko rząd Tuska nie chciał jej przyjąć. Najwyraźniej na złość Obajtkowi. Tak, tak, pana prezesa stać na coraz więcej. Dziś z kolei ma stanąć Wąsik przed wizową komisją śledczą. Pewnie stanie, bo Przyłębska nie zdążyła jeszcze odpowiedniego zabezpieczenia wydać, ale kompletnie nie ma pojęcia, dlaczego ta akurat komisja wzywa go przed swoje oblicze. Chyba żeby promować się nazwiskiem Wąsika i zrobić jakieś show. Michał Szczerba twierdzi jednak, że nadzorował Wąsik policję i straż graniczną, będą zatem chcieli zapytać go o kwestie bezpieczeństwa, bo ma wrażenie, że podczas prowadzenia programu Poland Business Harborur, który w założeniu miał pomagać obywatelom różnych państw rozpocząć karierę w branży IT, wydawane były wizy obywatelom Federacji Rosyjskiej. Nawet podczas pełnoskalowej wojny w Ukrainie. No i zaczęło się. Już na wstępie Wąsik upiera się, że jest posłem. Posłuchajmy, co dalej.

Poplątanie z zamieszaniem

Słuchaczy ostatniego występu Jarosława Kaczyńskiego w Sempolnie zaskoczyła kwestia wojsk jednorazowego użytku, takich jak spadochroniarze czy załoga kutrów torpedowych i rakietowych.  Jednorazowego, bo – jak wywodził – ponoszą w walce takie straty, że nie nadają się do ponownego użycia. A plótł tak w odniesieniu do Adama Bielana i Jacka Kurskiego, swoich ekstra-kandydatów do europarlamentu. Stary piernik miał oczywiście na myśli straceńców, którzy ruszają w śmiertelny bój, tym razem z Unią Europejską, jakichś Kozietulskich pod Samosierrą, ale nieprzećwiczone miał i tak się w tym swoim paplaniu zakałapućkał, że wyszło, jak wyszło. Co innego stałe kwestie typu czarne jest białe, a białe czarne. Tu prezes niezmiennie i bezbłędnie oszałamia sukcesami swoich rządów i punktuje Tuska. Niemiecko-rosyjskimi wizjami i wieszczeniem nędzy, głodu i chłodu pod jego rządami. Zdruzgotany objawieniami prezesa  suweren na pewno chyżo pobiegnie do eurourn, żeby ratować tyłki przed apokaliptyczną szarżą eurokratów pod wodzą Tuska. Tyle byłoby o wczoraj. Dziś nie tylko o 10.30 zaprzysiężenie przez Dudę nowych ministrów rządu Tuska, ale wcześniej o 10.00 przesłuchanie przed komisją ds. Pegasusa Mikołaja Pawlaka. Kojarzony jako Rzecznik Praw Dziecka, głównie poczętego, był Pawlak wcześniej Dyrektorem Departamentu Spraw Rodzinnych i Nieletnich w Ministerstwie Sprawiedliwości. Według zeznań delegowanego do resortu prokuratora Jakuba Tietza, odpowiedzialnego za koordynację dotacji przekazywanych z Funduszu Sprawiedliwości, był Pawlak jednym z dysponentów Funduszu i wie, przez kogo i w jaki sposób były opiniowane środki. Mikołaj Pawlak stawił się na komisję, ale odmówił złożenia przysięgi i składania zeznań, powołując się na zabezpieczenie wydane przez Trybunał Julii Przyłębskiej, które zakazuje  komisji jakichkolwiek działań do czasu wydania orzeczenia co do jej konstytucyjności. Wniosek w tej sprawie złożyli do TK politycy PiS. Magdalena Sroka, przewodnicząca komisji, zapowiedziała wzywanie Pawlaka „do skutku”. A uroczystość zaprzysiężenia nowych ministrów opóźnia się, bo Duda akurat teraz postanowił porozmawiać z premierem „w cztery oczy”. Z blisko godzinnym opóźnieniem powołał Duda Siemoniaka, Jaworowskiego, Wróblewską i Paszyka. W przemówieniu nie odmówił sobie nawiązania do spotkania z Tuskiem i uszczypliwości co do jego stanu zdrowia. Potem zwrócił się do Siemoniaka, żeby przywrócił szacunek do polskiego munduru, bo było z tym różnie, a do Paszyka o rozwój technologiczny i kontynuowanie inwestycji, a zwłaszcza CPK. Do Jaworowskiego i Wróblewskiej też się zwrócił. Według ich kompetencji. Na koniec życzył wszystkim powodzenia. A premier… premier, żegnając odchodzących ministrów, nie odmówił sobie przyjemności podziękowania im „za przywracanie normalności”, co w Pałacu Prezydenckim zabrzmiało wręcz prowokacyjnie, żeby następnie zgodzić się z Dudą co do służb mundurowych i bezpieczeństwa Polski. I tyle. Po wszystkim. Nareszcie.

Sroka orła nie pokona?

Sejmowa komisja śledcza ds. Pegasusa mocno uwiera PiS. 8 maja przyszedł im z pomocą Trybunał Julii Przyłębskiej. Pozytywnie zareagował na złożony doń pod koniec marca wniosek polityków tej partii o zbadanie konstytucyjności uchwały powołującej tę komisję, a – póki co – wydanie zabezpieczenia, które nakazywałoby komisji powstrzymanie się od prac do czasu wydania orzeczenia. No i zabezpieczenie zostało wydane. Nakazuje komisji „powstrzymanie się od dokonywania jakichkolwiek czynności faktycznych lub prawnych”. Przewodnicząca komisji, Magdalena Sroka, stwierdziła na zorganizowanym briefingu, że – kolokwialnie mówiąc – gwiżdże na zabezpieczenie Trybunału Konstytucyjnego, tym bardziej że – jak dodał wiceszef komisji Marcin Bosacki – w trzyosobowym składzie orzekającym znalazł się sędzia-dubler Jarosław Wyrembak. Ale pan prezes ani myśli gwizdania pani Sroki słuchać. Pan prezes wypowiedział się jako prawnik i stwierdził autorytatywnie, że prawo zakazuje jego ludziom uczestniczyć w pracach tej komisji, zarówno w charakterze członków, jak i świadków. Bo „to, że komuś nie podoba się Trybunał, nie oznacza, że on nie jest legalnym Trybunałem i że jego decyzje nie są obowiązujące”. Komuś, czyli koalicji rządzącej, a przede wszystkim Trybunałowi Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Tyle że na orzeczenia tego akurat Trybunału to pan prezes gwiżdże. Ale o ile braku w składzie komisji panów Przydacza, Łukaszewicza, Goska i Ozdoby trudno żałować, to już brak Wąsika, Kamińskiego i Ziobry jako świadków stawia pod znakiem zapytania sens jej działania. A nie ulega najmniejszej wątpliwości, że po oświadczeniu pana prezesa żaden z nich przed komisją się nie stawi. Czyli co? Sroka orła nie pokona? Siłą ich przecież przed komisję nie przywloką. To dopiero byłaby afera. Przykra sprawa, niby nowa władza, a wciąż Duda z Przyłębską rządzą. Bo Przyłębska na każde skinienie prezesa może wydawać multum takich zabezpieczeń, które ratować będą jego ludzi przed konsekwencjami ich działań, a do tego ma do dyspozycji ustawy nowego rządu, które Duda ze względu na brak Kamińskiego i Wąsika przy ich uchwalaniu namiętnie do niej wysyła. I ten Trybunał-nie-Trybunał może o ich konstytucjonalności przesądzać. I pozwalać ludziom Kaczyńskiego nie podporządkowywać się im. Przecież to jakaś paranoja. A praworządność i demokracja nie pozwalają wywieźć pani Przyłębskiej i reszty tego towarzystwa na taczkach. Ot, co.